poniedziałek, 28 stycznia 2013

Rozdział XIV.



-Pomożesz mi?- zapytałam Bartka, biorąc pudła.
- Jasne skarbie. – odpowiedział, całując mnie w czoło.
   Po chwili usłyszałam po raz kolejny dźwięk mojego telefonu.. Szybko, pudła wraz z moimi wartościami przekazałam Bartku, a ja wyjęłam komórkę i odebrałam połączenie, nie patrząc kto chce ze mną porozmawiać.
-Halo?
- Oooo! To ty Marta. No mów co jest…
-Poczekaj, potem mi wszystko powiesz.. bądź za  5 minut przy „Rozmówka Cafe”.
- No okej.. do zobaczenia .
   Pogrążyłam się myślach o co może chodzić Marcie po głowie, lecz szybko się ocknęłam.
- Słuchaj ja muszę lecieć… jest pewna sprawa, która dotyczy mnie. Przepraszam… potem ci wszystko opowiem.. Pa. – musnęłam lekko Bartka dłoni i pobiegłam w stronę kawiarni.
   Nie tracąc sił, biegłam jak najszybciej mogłam. Po 2 minutach znalazłam się na miejscu.  Siadłam na krześle przy stoliku. Co chwilę rozglądałam się dookoła czy nie ma gdzieś Marty. Nie ukrywam, że czekałam dość długo, ale przynajmniej przyszła.
- Siadaj i mów o co chodzi. – rzekłam.
- Za tydzień ma zaliczenia.
- Ty sobie żartujesz?! – wstałam.
- Mówię poważnie.. znaczy masz czas do tego tygodnia, aby pozaliczać. Ja wczoraj już zrobiłam. Gdybyś nie wyjechała na mecz do Rosji, byś wiedziała.
- Wiesz… prawdziwa przyjaciółka by mi wcześniej powiedziała, ale ci się widocznie nie chciało.
- Znaczy.. oj Kaśka! Przepraszam…  ale jak chcesz mogę ci pomóc.
- W czym? W czym ja się pytam! Ja po prostu nie zaliczę… - odpowiedziałam, łapiąc się za głowę.
- No w tym co będziesz miała.. – rzekła Marta.
- Dzięki Bogu…  No to mów- ochłonęłam.
- To tak. Najpierw będziesz musiała przejść zaliczenie z pływania, a dokładniej przepłynięcie baseny żabką, zaś potem kraulem. Następnie skok w dal, powyżej 3,50 m. Po tym zostanie ci rzut dyskiem, ale to już obojętnie czy daleko lub blisko rzucisz, ale musisz opanować jedną z technik co nas Biegajło uczyła. A na koniec zostanie ci sport grupowy, który sama wybierzesz.
- Myślałam, że będzie gorzej.. Ale mam z jednym dylemat. – zawahałam się.
- Mów..
-Cienko skaczę. – powiedziałam.
- No to w takim wypadku cię poduczę. – odpowiedziała Marta z uśmiechem.
- Cieszę się, że przy mnie jesteś. – przytuliłam się do niej.
- Dobra, mogłabym z tobą rozmawiać jeszcze dłużej, ale kiedy do mnie zadzwoniłaś Bartka olałam i teraz muszę jakoś to naprawić. – dodałam.
- To leć, a i przeproś go ode mnie, bo to odrobinę moja wina.
- Okej. Trzymaj się, na razie. – rzekłam, machając Marcie i idąc w stronę mieszkania.
   Super… Akurat składa się tak, że Bartek za tydzień wyjeżdża, a ja mam zaliczenia. A nie ukrywam, że mi byłoby mi miło gdyby Bartek zobaczył jak zaliczam i gram w siatkówkę. Może by mi nawet dopingował jak i odrobinę potrenował… Ale teraz to nie ważne, muszę jakoś przeprosić Bartka za tą zaistniałą sytuację.
Zadzwoniłam do domofonu, ale nikt nie odbierał. Musiałam wyjmować kluczyki, a nie lubię długo szukać w torbie. Cudem były na wierzchu, więc szybko pośpieszyłam do drzwi wejściowych. Gdy znalazłam się w mieszkaniu nikogo nie było… leżały jedynie tylko pudła na korytarzu. Pierwsze co, to zdjęłam kurtkę, buty i poszłam umyć ręce. Następnie zawartości z pudeł poukładałam na miejscach, zaś same pudła wyrzuciłam za drzwi.

   Obeszłam pokoje, zajrzałam na balkon i poczułam się bezradnie. Jak bezpański pies. Miałam nadmiar wolności, którą nie wiedziałam, co zrobić. Może tak czują się pracoholicy, którzy czekają na dzień wolny od pracy, a kiedy przychodzi, tracą wątek, snują się bezproduktywnie z kąta w kąt i w końcu są bardziej umęczeni odpoczynkiem niż pracą. Jednak przyszło mi do głowy, aby zrobić w zamian przeprosin dla Bartka zrobić pyszny, klasyczny obiad. Zamarzył mi się prawdziwy barszcz czerwony, jaki robi babcia, z kiszonych buraków. Na to szansy nie było, bo buraki kiszą się co najmniej tydzień. Musiałam działać wedle własnego pomysłu, co oznaczało dostosowanie znanych przepisów kulinarnych do tego, co można zrobić tu i teraz.
Kupiłam czerwone buraki, mięso indycze i łopatkę wieprzową. Poprosiłam o zmielenie mięsa od razu w sklepie. Zaopatrzyłam się także w koperek, gruszki i lody bakaliowe.
Gdy wróciłam po zakupach do domu, bałam się, że Bartek niespodziewanie wróci, a ja nie zdążę z gotowaniem. Dlatego więc, postanowiłam napisać SMS-a do Bartka, by nie wracał do domy wcześniej niż na szesnastą.

   Miałam dużo czas na to, aby eksperyment się udał, więc najpierw zajęłam się barszczem. Obrałam wszystkie buraki i zalałam je zimną wodą, dodałam sól, sok z cytryny, kilka kropek octu winnego i łyżeczkę cukru. Przygotowałam również farsz mięsny z przyprawami i zaczęłam ugniatać ciasto na pierogi. Zajrzałam do przepisów w Internecie, ale nigdzie nie znalazłam farszu z indyka i wieprzowiny. Nie zmartwiło mnie to, oryginalność jest w cenie, przede wszystkim w rzemiośle kuchennym. Wycinałam kółka kieliszkiem i na każde nakładałam malutką kulkę surowego farszu. Sklejałam dobrze brzegi, a gotowe pierożki układałam na lnianej ściereczce, na kuchennym blacie.  Po ich skończeniu, nastawiłam duży garnek z wodą. Kiedy się zagotowała, wrzucałam po kilka sztuk. Następnie wyciągałam pierożki z wody i układałam na płaskich talerzach. Kiedy podsychały, smarowałam lekko olejem słonecznikowym i odwracałam na drugą stronę, by się nie posklejały.
   Pracowałam zaledwie półtorej godziny. Nie było jakimś cudem w moich oczach błysku, który pojawia się w oku kucharza prowadzącego program kulinarny. Kuchnia przypominała pobojowisko. Nigdy więcej, postanowiłam.

   Po zrobieniu danych mi rzeczy w kuchni, zajęłam się wystrojem stołu, a także posprzątaniem mieszkania. Następnie poszłam do mojego pokoju, aby odrobinę się ogarnąć. Przekopałam szafę. Znalazłam długą sukienkę na ramiączka, turkusową, ze zwiewaną z falbanką na dole i białym paskiem. Lecz zanim przebrałam się poszłam pod prysznic. Czystość, świeżość przede wszystkim, podstawa urodziwego wyglądu. Włosy zaplątałam w koński ogon i nałożyłam sukienkę. Zrobiłam również delikatny make-up. Buty były koloru białego na odrobinę wysokim obcasie, aby pasowały do paska.
   Po zakończeniu udoskonalania mojego wyglądu, napisałam następnego SMS-a do Bartka, by już wracał. Po jakimś, choć co prawda krótkim czasie Bartek zjawił się na miejscu. Aby nie niszczyć niespodzianki, siadłam przy stole cicho jak mysz, aby zobaczyć czy się, choć odrobinę o mnie martwił. Zdjął buty i kurtkę. Rozglądał się po wszystkich pokojach, lecz do pomieszczenia, w którym ja znajdowałam się nie wszedł. Nie mogłam się powstrzymać i zaczęłam specjalnie kasłać. Po chwili widocznie Bartek, doszedł do wniosku, że jednak w domu jestem i stanął jak wryty w moją stronę w drzwiach.
- Niespodzianka! – powiedziałam spokojnie, wstając.
- Dziękuję. A cóż to za okazja? – odrzekł Bartek, łapiąc mnie za biodra.
- Chciałabym cię przeprosić, że w ośrodku rehabilitacyjnym cię tak zostawiłam z tymi pudłami, a sama pobiegłam do kawiarni.
- Nic się nie stało… ślicznie wyglądasz.
- Nie zawstydzaj mnie. – pocałowałam go w czoło.
- A co dzisiaj dla mnie przygotowałaś? – zapytał.
- Nie widać? – rzekłam, robiąc pozycję modelki.
- Przestań już żartować. – zaśmiał się Bartek.
- Nie, a tak na poważnie to zrobiłam taki mały eksperyment z barszczem i pierożkami z farszem wołowo-indyczym. Mam nadzieję, że cię nie zatruję.. bo to mój własny pomysł.
- Nareszcie! Od  kiedy przyjechałem do Polski, marzę o prawdziwym tradycyjnym daniu.
- Bo ty sobie sam leniuchu oczywiście nie potrafisz zrobić! Ale poza tym, ta potrwa, którą ja zrobiłam, nie jest, aż taka tradycyjna. – rzekłam.
- Jest, jest.. tak jak ty zawsze przy mnie. – odpowiedział z uśmiechem.
- Już dobra, siadaj do stołu.  A poza tym gdzie byłeś? – zapytałam rumieniąc się.
- Zobaczysz potem.. Bo też sam przygotowałem dla ciebie niespodziankę. – powiedział, siadając do stołu.
______________________________________________________________

Od autorki: 
Chcę was również przeprosić ja... ponieważ rozdziały rzadko dodaję, gdyż mam coraz mniej czasu.
A również, przepraszam, że nie jestem genialną polonistką i popełniam dużo błędów językowych.
Pierwszy raz piszę bloga i mam 12 lat... ale to mnie przecież nie usprawiedliwia..
Jeszcze raz przepraszam... Pozdrawiam, Julka.

piątek, 11 stycznia 2013

Rozdział XIII.



   No dobra. Trochę tych rzeczy jest. Wyjęłam stare pudła z szafy i zaczęłam pakować do nich pozostałe misie, książki, płytę i takie tam. W czasie pakowania tato rozmawiał przez telefon ze sprzedawczynią mieszkania. Gdy spakowałam wszystkie rzeczy, zeszłam na dół z czterema wielkimi pudłami, które trzymałam w rękach. Ubrałam się i pożegnałam się z rodzicami:
- Pa! Mam nadzieję, że będziecie do mnie czasem wpadać. – powiedziałam.
- Oczywiście! A i tylko żadnych głupot nie rób Bartkiem. – odpowiedziała mama.
- A z tymi pudłami to sama masz zamiar wracać? – zapytał tato.
- Tak, dam radę. A głupot obiecuję, że nie będzie. To ja lecę, trzymajcie się, pa! – rzekłam i wszyłam z domu.
   Z jednej strony żal mi było opuszczać mojego byłego, miejsca zamieszkania. Stanęłam przed domem jak wryta i tylko patrzyłam się w okno od mojego pokoju. Poprawiłam pudła i poszłam. Po 2 minutach zadzwonił Bartek, a mi oczywiście, jako szczęściara, wypadły z rąk wszystkie pudła i większość moich rzeczy się wysypało.
- Czego ty chcesz! Jezu! – odebrałam telefon i początkowym moim powitaniem było wrzeszczenie.
- Dziękuję za taki miły początek. Myślałam, że jakoś będziesz spokojniejsza. Coś się stało? – zapytał.
- Jajco. Przez ciebie wysypałam, wszystkie pudła z moimi rzeczami.
- A to przepraszam. To ja może się rozłączę. – rzekł Bartek.
- Nie poczekaj. To ja przepraszam… co chciałeś?
- Myślałam, że wpadniesz na moją rehabilitację.
- Z chęcią, ale z tymi pudłami?
- Czemu nie? Przychódź Kasia. – odpowiedział.
- Okej. Za kilka minut będę.
   Szybko pozbierałam wszystkie rzeczy z ulicy i chodnika, włożyłam je do pudeł i nałożyłam na swoje ręce. Przeszłam kilka kroków, a już byłam bardzo zmęczona. Dzięki Bogu, budynek dla rehabilitacji sportowców był nie daleko. Po kilkunastu minutach „spaceru z pudłami” dotarłam. Otworzyłam nogą drzwi i położyłam pudła i siadłam na ławkę… niby ławkę.
-Aaaaaaa! – krzyknęłam siadając na czyjeś kolana.
- Przepraszam bardzo, przepraszam. Ja naprawdę nie chciałam. – mówiłam dalej, nie wierząc własnym oczom.
- A czy ja coś mówiłem? Jak chcesz to siadaj, miło mi się z tobą będzie rozmawiało.- rzekł Bartek.
- Ale ty świr jesteś. – powiedziałam to z uśmiechem.
- Tak samo jak ty. – odpowiedział, całując mnie w policzek.
- Przestań. Co ja tutaj będę robić? – zapytałam.
- Zaraz zobaczysz. – odpowiedział i wziął mnie za rękę.
   Szliśmy ciemnymi korytarzami, co jakiś czas pojawiało się jasne światełko.
- A ty się nie boisz w takie ciemności?
-Czemu? Z tobą? Nigdy. – odpowiedział Bartek.
-Czyli jednak tchórz jesteś. – zaśmiałam się.
- Kto wiem. – odpowiedział, otwierając przede mną jakieś drzwi.
   Gdy je otworzył przed moimi oczami ujrzałam Olka… recydywistę oczywiście i Aleksandra Anatasijevica, który miał również ostatnią rehabilitację w Łodzi, bo następne będą przebiegały w Bełchatowie.
- O boże. Ja stąd wychodzę. – powiedziałam cicho do Bartka.
- Oj chodź. – złapał mnie za biodra i zaczął pchać w ich stronę.
   Chwila zwątpienia. Nie mogłam nic z siebie wykrztusić, lecz jakoś udało mi się.
-A, dzień-do-dobry. – rzekłam.
- Cześć. – odpowiedzieli oboje.
   Widziałam jak Alex się na mnie patrzył uśmiechem, a Olek coś przygotowywał dla Bartka.
- I co ja mam powiedzieć? –zapytałam się, zerkając na Bartka.
- Poczekaj chwilę. – odrzekł Bartek.
- Podszedł ze mną do Alexa i powiedział:
- Poznaj moją dziewczynę. – rzekł Bartek.
   Nie wytrzymałam i szturchnęłam Bartka, a ten zaczął się razem z Alexem śmiać.
- Wcale, że nie! Jeszcze nie tak prędko!– nałożyłam rękę na rękę i zrobiłam obruszoną minę jak mała dziewczynka, która nie dostała lizaka.
- Przecież wiesz jaki on jest. – wtrącił się Alex.
- Tak wiem. A poza tym .. Kasia jestem. Miło mi ciebie poznać.- wystawiłam moją drżąca rękę do Alexa.
- Ja Alex, zapewne już wiesz. Mi również jest ciebie miło poznać. A czemu ci tak ręka drży? – zapytał się Alex, zaś Bartek tyko się przyglądał.
- Bo, bo jestem twoją fanką. Uwielbiam jak grasz. – odpowiedziałam, a w tym czasie Alex złapał mnie za rękę i ucałował nią.
- O! Dżentelmen się znalazł. –wtrącił się Bartek.
- Oj nie mów, że jesteś zazdrosny. – rzekłam.
- Ja? Bardzo śmieszne! – odpowiedział.
- A ja ciebie chyba poznaję. – powiedział do mnie Alex.
-To nie ty przypadkiem dostałaś orzeszkami w głowę w czasie grania Bełchatowian z Dynamem? – dokończył.
- Widziałeś to!? To było przypadkiem.
- A jak bym nie zauważył. – zaśmiał się Alex.
   Szybko zastanowiłam się i pobiegłam do najbardziej rozjaśnionego pomieszczenia, tam gdzie były zostawione moje pudła, wzięłam zeszyt od autografów, który tam był i wróciłam do Sali, w której znajdowali się moi ulubieńcy.
- Podpiszesz się? – zapytałam Alexa.
- Jasne. – odpowiedział, puścił do mnie oczko i się podpisał.
   Bez zastanowienia podeszłam do Olka bez spięcia i również się o to zapytałam.
- Niech ci będzie. A poza tym skąd mnie znasz? – podpisując zapytał się.
- No bo, Ig…. – nie dokończyłam.
-Aaaa… Igłą Szyte rozumiem. Krzyśka zabiję za to kiedyś, przez niego staję się zbyt sławny. – po tej mowie Olka, wszyscy zaczęliśmy się śmiać.
- Dobra. Koniec na dzisiaj. Ja już skończyłem rehabilitację. Czas wracać. – powiedział Bartek.
-Okej. Tylko się pożegnam.
   Podeszłam do Alka i Olka i podaliśmy sobie ręce.
- Mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś zobaczymy. – rzekł Aleksandar.
- Popieram. – wtrącił się Olek.
-Kto wie. – odpowiedziałam.
   Jeszcze raz wszystkim pomachałam i poszłam z Bartkiem po pudła.

niedziela, 6 stycznia 2013

Rozdział XII.



   Był to cudowny wieczór nie zaprzeczę. Ale dzisiaj muszę zacząć nowy dzień, który już nie będzie taki fajny. Wstałam, nałożyłam szlafrok i poszłam do kuchni.
- Dzień dobry, śpiąca królewno. – powiedział z uśmiechem Bartek, przyodziany w codziennie ubrania.
- A cześć, cześć. – odpowiedziałam, wydłubując śpiochy w oczach.
- A ktoś ma do nas przyjść? Jakoś tak dzisiaj wszystko przygotowałeś. Dzisiaj jest porządek, a wczoraj te twoje porozrzucane ciuchy były odrażające. Jak ci nie wstyd było przy nowej współlokatorce. Ale mniejsza o to. Co to za śniadanie? – zapytałam.
- Wiesz, ma do mnie kolega z Rosji przyjechać i wiesz ogólnie takie tam, mam nadzieję, że w tym czasie schowasz się do szafy. – zaśmiał się Bartek.
- Jak tak już chcesz? To mogę teraz. – odpowiedziałam, poprawiając szlafrok i otwierając drzwi od szafy, do której miałam wejść.
- Oj sobie żartuje. Ja nie jestem taki prawdomówny. Czasami … Chodź. – wziął mnie za rękę i pociągnął do siebie.  Patrzyliśmy sobie w oczy nieustannie.
- Yhym.. – rzekłam, udając, że przybliżam się do Bartka.
- A teraz do rzeczy gadaj. Dla kogo to śniadanie? – powiedziałam, łapiąc się za biodra z kamienną twarzą.
- Głuptasie, dla ciebie.  Proszę siądź. – odsunął mi krzesło.
- A dziękuję. – pierwszy raz dzisiaj pojawił mi się uśmiech na twarzy.
- Na co masz ochotę? – zapytał Bartek, również siadając przy stole.
 - Przypominam ci… nie jestem małym dzieckiem. Ze wszystkim poradzę sobie sama. – odpowiedziałam.
   I to właśnie w tym momencie, kiedy brałam gorącą kawę w dzbanku, upuściłam ją odrobinę na siebie i na podłogę.
-Assssss! Bartek!  Oparzyłam się! – krzyknęłam.
- Poczekaj. – wziął mnie na ręce i zaniósł do łazienki.
- Wejdź do prysznica, odkręć zimną wodę i polewaj nogę przez około 20 minut. Bo nie jest to oparzenie nawet  1 stopnia. – zaśmiał się Bartek.
- Ci to zawsze jest do śmiechu. – odpowiedziałam z gniewem.
- Uspokój się. Lepiej polewaj wodą nogę, a ja idę posprzątać w kuchni.
   Całe udo miałam czerwone, ale dzięki Bogu nie było nic, aż tak poważnego. Teraz zaczęłam rozmyślać, co może się stać, jeżeli Bartek wyjedzie do Łodzi, a ja sama zostanę. Mogłabym nawet dom spalić. Męczy mnie to. Chyba to przez dzisiejsze nerwy, bo miałam pójść dzisiaj do rodziców i porozmawiać o tym, czemu się wyprowadziłam, a dodatkowo miałam zadzwonić  do kobiety,  która sprzedała mi mieszkanie.
- Jak tam ci idzie? – krzyknęłam z łazienki.
- Już kończę. – odpowiedział, po chwili wracając z salonu.
- A jak tam twoja noga? – zapytał.
- Już dobrze. –rzekłam wychodząc z prysznica.
- Ale to twoja wina! – zaśmiałam się.
- Jaka moja? Powtórzyć ci coś: „Przypominam ci… nie jestem małym dzieckiem. Ze wszystkim poradzę sobie sama.” – powiedział Bartek naśladując mnie.
- Weź przestań. Ty to zawsze, musisz …
   Pierwszy raz ktoś mi przerwał moją przemowę w ten sposób. Bartek złapał mnie za biodra i zaczął całować. Czułam się tak wniebowzięta. Moje ręce objęły go za szyję. Niestety chwila ta trwała krótko, bo po chwili zadzwoniła mama. Wzięłam komórkę, nie odebrałam połączenia.
- Kto to? – zapytał Bartek.
- A jak myślisz… moja matka. Ona zawsze wie w którym momencie zadzwonić. A ogólnie jakiego powodu mnie pocałowałeś? – zdziwiłam się.
- Żebyś przestała gadać. – zaśmiał się.
- Ta, jasne.  – wstałam.
- Słuchaj ja idę do mojego przeszłego domu, bo rodzice na mnie czekają, a obiecałam im, że przyjdę i wszystko wytłumaczę. – powiedziałam.
- Aaaa… to się nie dziw, że mama nam przerwała…  no wiesz… - uśmiechnął się Bartek.
- A co do rzeczy, to ja cię podwiozę, bo za kilkanaście minut mam rehabilitację.
- To fajnie. Idę się wyszykować.
   Po kilku minut ubrania się, pojechałam z Bartkiem do moich rodziców.  W czasie jazdy samochodem, Bartek włączył radio. I moim szczęściem było, że właśnie leciała piosenka: „ Ona tańczy dla mnie”. Nie mogłam się powstrzymać i zaczęłam śpiewać, tańcząc układ do tego. Widziałam, że Bartek, nie mógł powstrzymać się od śmiechu, lecz po chwili dołączył razem ze mną do śpiewania. Wzięłam długopis ze schowka samochodu, który służył nam jako mikrofon. Po skończeniu się piosenki, wzdychałam ciężko, bo nie ukrywam, że się zmęczyłam. Gdy dojechaliśmy, Bartek szybko rzekł:
- Trzymaj się. Powodzenia u rodziców.
- Dziękuję. – odpowiedziałam, całując go w policzek i wychodząc z samochodu.
   Pomachałam Bartkowi i wpatrywałam się jak odjeżdża. Bałam się co będzie jak wejdę do domu. Lecz wzięłam się w garść i otworzyłam drzwi.
- Dzień Dobry. – powiedziałam głośno, zamykając drzwi.
- Witaj córeczko. – odpowiedział tata, wskazując rękę na salon.
   Poszłam do pokoju. Siedział razem z mamą na kanapie. Wpatrując się przez chwilę w telewizor.
- Czemu się wyprowadziłaś? – zapytała mama.
   Znowu miałam ochotę na nią się wywrzeszczeć, ale się powstrzymałam.
- Nie wiesz? Mam dość wysłuchiwania jaka to siatkówka beznadziejna, o Bartku i o wszystkim.
- Aha. Postaram się zrozumieć. A gdzie mieszkasz? Chyba muszę cię jakoś odwiedzać. – uśmiechnęli się rodzice.
- Naprawdę! DZIĘKUJĘ, DZIĘKUJĘ I DZIĘKUJĘ! – krzyknęłam, przytulając się do nich.
- A przepraszam. Mieszkam na ul. Łąkowej pod numerem 44.
-To dobrze. A jak z pieniędzmi?  Chyba nie masz zamiaru sama go spłacać. – powiedział tato.
- No miałam dzisiaj zadzwonić do kobiety, która je sprzedaje. – odpowiedziałam.
- Daj mi numer, zadzwonię do niej i ja wszystko ustalę, a ty ciesz się życiem. – rzekł tato.
- Kochanie, ale bez przesady. A z kimś mieszkasz? – zaśmiała się mama.
- Z Bartkiem.
- Jakim Bartkiem? – dopytywała się mama, kiedy tato spisywał numer.
- No Kurkiem, przez przypadek tak jakoś wyszło. – powiedziałam z zawahaniem.
- Acha. – rzekli w tym samym czasie rodzice.
   Rozmowa dość długo się ciągnęła. Każdy coś sobie wytłumaczył na poważnie, nawet trochę śmiechu było. Mama zaparzyła mi kawę, a czas sam jakoś szybko zleciał. Musiałam już zbierać się do domu, lecz wpierw poleciałam na górę i zabrałam resztę rzeczy.