środa, 27 lutego 2013

Rozdział VII.



- No to tyle u mnie… A ty opowiadaj co u ciebie! – rzekł Marcin z uśmiechem.
- Dobrze bywa, czasem źle. Szczerze to niedawno od rodziców się wyprowadziłam i mieszkam z pewną osobą, ale pomijając to… jestem z Martą razem w grupie na AWF-ie, a do końca tygodnia mam zaliczenia. I tak jakoś życie mija… nawet byłam na meczu Skry i poznałam… - w tej oto chwili mój film się urwał.
- No kogo? Opowiadaj, uwielbiałem i uwielbiam cię słuchać… mów! – uśmiechnął się ponownie Marcin.
- Bartka… Bartka… Bartka Kurka, no. – odpowiedziałam.
-Aaa… to tylko pozazdrościć. A mam jeszcze jedno pytanie, z kim ty tam mieszkasz?
- Też z nim… z Bartkiem. – powiedziałam.
- Coś was łączy?
- Można tak powiedzieć…
- To ja się zbieram.. bo… y… sprawę mam ważną. –rzekł Marcin.
- Proszę cię, poczekaj! – krzyknęłam, wstając z miejsca.
   W tym momencie wszyscy ludzie się na mnie popatrzyli, lecz po chwili przyszła Marta, mówiąc:
- Pizza zamówiona, a wy… ej wybieracie się gdzieś? – zapytała.
- Ja nie… Marcin tak. – odpowiedziałam.
- Niby gdzie?
- Jego się zapytaj.
- Ja naprawdę muszę iść, sprawy rodzinne, dużo zamieszania jest jak przyjechałem, a pizzę zjecie beze mnie. Trzymajcie się na razie. – powiedział, zakładając plecak na swoje plecy i wychodząc z pomieszczenia. – powiedział Marcin.
- Niech zgadnę… o Bartku mu powiedziałaś? – zapytała się mnie Marta.
- Można tak powiedzieć.
- Ale ty debilka jesteś. – rzekła Marta, robiąc facepalm’a.
- No co. Lepiej powiedzieć teraz prawdę, niż potem kłamać i dołożyć sobie o wiele więcej kłopotów.
- Może i tak… ale zapomniałaś jak się w tobie podkochiwał w 3 klasie.
- Cholera!
- No co ”cholera” ? Ty zawsze palniesz to czego nie trzeba, ale trudno. Zjemy tą pizze czy nie? Głodna jestem.
- No dobra, ale czuję, że Marcin przyjechał dlatego, że ma problemy rodzinne, a nie że ma niby wolne.
- Jasne.. Jak już wiesz, że przez ciebie uciekł, to musisz na coś innego winę zwalić.

   Po chwili podeszła do nas kelnerka, rozłożyła talerze, widelce, a pomiędzy nas położyła pizzę.

- Smacznego… - rzekłam.
- Wzajemnie. – odpowiedziała Marta.

   Widziałam, jak kawałek pizzy szybko zżerała i brała następny, bo była głodna… A ja nie mogłam się skupić na jedzeniu po tej sytuacji i nie jedząc śniadania nie miałam ochoty na cokolwiek. Patrząc na Martę, zastanawiałam się czemu kiedy ja chcę się oderwać od kłopotliwych spraw to i tak ja się od niech oderwę to przychodzi następna skąplikowana sytuacja?

środa, 20 lutego 2013

Rozdział VI.



   Wstałam. Dzisiaj mam zamiar zapomnieć o sprawach dla mnie ważnych. Dzisiaj spędzę czas z przyjaciółką. Porozmawiamy, pośmiejemy się, a może nawet pójdziemy do kina. A jutro powrócę do sytuacji takich jak: czy wyjechać z Bartkiem lub potrenować skok w dal przed zaliczeniami.
- Cześć. – powiedział Bartek, otwierając drzwi od mojego pokoju.
- Hej. – uśmiechnęłam się do niego, rozciągając się.
- Zjesz coś? – zapytał.
- Nie.. zjem coś na mieście. Dzisiaj spędzam czas z przyjaciółką i przez ten czas chcę się rozluźnić. – odpowiedziałam.
- Okej. Rozumiem.  Ja i tak dzisiaj idę na ostatnią rehabilitację.
- O… to pozdrów ode mnie Olka i Alexa… jeżeli będą oczywiście.
- Jasne. – rzekł, mrugając do mnie okiem.
- Dobra idź już. Ja tu wyszykować się muszę. – powiedziałam, wstając z łóżka i zamykając drzwi.
- Ej! – krzyknął Bartek.
   Zaczęłam się śmiać. No dobra, trzeba się przygotować. 

   Ubrałam się w czarne, materiałowe spodnie z obniżonym krokiem, top, bejsbolówkę i Air MAX-y, narzuciłam na siebie kurtkę,  zrobiłam lekki makijaż, pożegnałam się z Bartkiem i wyszłam z domu. Udałam się na najbliższy przystanek miejskiej komunikacji i wsiadłam autobus, który przyjechał z 4 minutowym opóźnieniem. Po około 20 minutach jazdy byłam na miejscu.
- Marta! – krzyknęłam wysiadając z autobusu.
- Kaśka! Nareszcie!
- Hej. – podbiegłam do niej.
- Witaj kochana. – odpowiedziała tuląc  się do mnie.
- To co… do centrum? – zapytałam.
- Jasne, ale wpierw do pizzeri, nie na zakupy, bo mam niespodziankę.
   Znowu się zaczyna… niespodzianki szczęścia nie dają… no ale cóż, trzeba jakoś wytrzymać. Gdy doszłyśmy i podeszłyśmy do wskazanego stolika przez Martę, zauważyłam Marcina…

   I tu przerywamy historię… Marcin, Marcin, Marcin… A kto to właściwie jest?

   Jest to mój przyjaciel od urodzenia… Już machaliśmy sobie ręką, kiedy wyjechałam z sali operacyjnej, gdy urodziła mnie mama… A tak na poważnie, Marcin chodził ze mną od przedszkola, aż do studiów. Nasze drogi się rozeszły, kiedy wyjechał do Londynu studiować, ponieważ jest świetnym pływakiem. Przez pierwsze 2 miesiące kontaktowałam się z nim, ale potem o sobie zapomnieliśmy… a teraz prawdopodobnie nasze wspomnienia wróciły. Był on ubrane w markowe ciuchy z plecakiem, a ja musiałam po chwili odetchnąć i odważyć się przywitać lub coś w innym stylu.
- Marcin?
- Kaśka?
- Marcin?
- Tak, to ja. – odpowiedział, śmiejąc się i podchodząc do mnie.
- Ja nie wierzę, ale ty, Londyn, przyjaźń, ciuchy… ee…
- Przestać już gaduło. Ty zawsze tyle rozmawiałaś, jeszcze pamiętam. – przytulił się do mnie.
- Ja przepraszam… ja zapomniałam o tobie.. ja… PRZEPRASZAM. – przytuliłam się do niego, a łza spłynęła mi po policzku.
   Chwilę potem, przypomniało mi się o Marcie.
- A ty.. ty… Jak go tu?
- Normalnie. Ma teraz taką niby przerwę, to jakoś znalazłam go na necie, skontaktowałam się i tak dalej… też o nim pamiętam… Tylko, że ja z Marcinem i z tobą zapoznałam się w 1 klasie…
- Ja dziękuję wam, że jeszcze o mnie pamiętacie i mi pomagacie. – rzekłam, a mój wzrok wędrował raz na Marcina, a raz na Martę.
- To… może usiądźmy? – zapytał się nas Marcin, wycierając mi przy okazji łzę.
- Wiesz… żałuję, że nie wpadłam wcześniej na ten pomysł. – odpowiedziałam.
   Po chwili wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Przypomniały mi się dawne lata.
- To opowiadaj co tam… - rzekłam do Marcina, podpierając się ręką o brodę.
- Czekajcie… wy sobie porozmawiajcie, a ja pójdę coś zamówić. – odeszła do stołu Marta.
- Po staremu… ale opowiem jak się zaczęło…
   I w tej o tej chwili Marcin zaczął opowiadać wszystko od początku.

niedziela, 3 lutego 2013

Rozdział XV.



- A o czym rozmawiałaś z Martą? – zapytał Bartek.
- Mam tylko tydzień… - odpowiedziałam, nalewając barszcz do misek.
- Ale na co?
- Na zaliczenia… - nie dokończyłam, siadając do stołu.
- Nie przejmuj się… dasz radę. A co poza tym zalicza ci się do zaliczeń?
- Pływanie, skok w dal, którego poduczy mnie Marta, rzut dyskiem i sport grupowy.
- Ooo, to tak się składa, że cię poduczę ze sportu grupowego. A co dokładniej wybierzesz z niego?
- Ale ty głupi jesteś. – zaśmiałam się.
- Oj, wiem, że siatkówka. – odwzajemnił śmiechem Bartek, przy okazji próbując barszcz.
- I jak? – skrzywiłam się.
- Dobry… lepszego nie jadłem, ale coś dziwnego czuję w ustach. – rzekł.
   W tej oto chwili z ust Bartka wyłaniał się dłuuuuuuuuugi włos. Zrobiło mi się nie dobrze na samą myśl, że to jest mój. Wolałabym teraz wsiąść na rower i przejechać nawet 20 kilometrów albo popływać przez godzinę, byle tylko umęczyć się fizycznie i nie myśleć.
- Przepraszam… - powiedziałam do Bartka.
- Ale mówiłam ci, że nie jestem dobrą kucharką. – dodałam szybko.
- Oj, spokojnie.. nic  się nie stało.. gotujesz dobrze, tylko pamiętaj, aby związywać włosy nie tylko na AWF. – odpowiedział z uśmiechem.
   Uff… ulżyło mi, że ten włos nie przeszkodził przynajmniej Bartkowi w jedzeniu barszczu, bo ja straciłam ochotę na niego.
- Dobre było…  Mam nadzieję, że pierożki wraz z barszczem jeszcze wystarczą na kilka dni. Bo danie było wyśmienite, nie mówiąc o tym włosie. – rzekł Bartek.
- Cieszę się niezmiernie, a prawdopodobnie jedzenie zostanie na dobrych kilka dni, bo za dużą porcję zrobiłam. A jak już zjadłeś, to ja posprzątam.– odpowiedziałam.
- Oj zostaw to… przecież mówiłem ci, że ja mam również niespodziankę.
   Bartek wziął mnie za rękę i wyprowadził za drzwi do domu. Po chwili do mnie dołączył.
- Co ty knujesz? – zapytałam.
- Bądź cierpliwa.. nie tylko w życiu, ale także na boisku. – odpowiedział.
   Poszliśmy na  4 piętro. Po czym Bartek, otworzył wejście na dach. Szedł pierwszy po tych metalowych schodkach i wszedł na dach przez tą „ otwartą dziurę „ ponieważ bał się, że ja się zgubię. Widocznie miał mnie za idiotkę. Gdy on znalazł się na dworze, ja z lękiem szłam po schodkach.
   Gdy oboje byliśmy na dachu, zakrył swoimi rękoma moje oczy i prowadził mnie do przodu. Chciałam się odezwać, ale postanowiłam być cierpliwa, po tym jednozdaniowym kazaniu na parterze. Gdy stanęliśmy oboje w miejscu, zdjął ręce, które położył mi po tym na biodrach.
- Niespodzianka… - szepnął mi do ucha.
   Ja niestety nie zdołałam nic powiedzieć. Moim oczom ukazał się piękny widok wieczorny z dachu, który cały dookoła był ozdobiony lampkami i posypany płatkami róż. Moje dłonie powędrowały na mój własny bark, gdyż poczułam zimno. Bartek to zauważył.
- Trzymaj. – rzekł, nakładając swój sweterek na moje plecy.
   Czułam się niebiańsko… jak w romantycznej komedii z lat 80.
- Dziękuję.. ja, ja … nie wiem co powiedzieć.. ja… naprawdę.. ja… DZIĘKUJĘ. – odpowiedziałam, przytulając się do niego.
   Po chwili usiedliśmy na drewnianych krzesełkach, które były już dla nas przygotowane.
- Cieszę się, że przy mnie jesteś.. Nie mogę sobie wyobrazić, że za półtora tygodnia wyjeżdżasz i zostawiasz mnie samą. – powiedziałam, czując jak łza spływa mi po policzku.
- A chcesz jechać ze mną? – zapytał Bartek, kucając przy mnie i wycierając mi łzę.
   W tym momencie poczułam zawahanie. A co ze studiami, z przyjaciółmi, z rodzicami… a co z tym wszystkim co do tej pory się działo…
- Muszę się zastanowić. –odpowiedziałam wstając i podchodząc do czubka dachu.
- Uwierz mi naprawdę mi się podobasz… chciałabym, aby nasza przyjaźń trwała zawsze, a może się posunęła odrobinę dalej..
- Ja… ja nie jestem gotowa…
- Rozumiem…
   Po tym słowie Bartek złapał mnie za policzki i pocałował czule.
- Zagramy w partyjkę kosza? – przerwałam pocałunek, pokazując palcem na boisko od kosza.
- Czemu nie. – odpowiedział Bartek, trzymając mnie za rękę.
   Zeszliśmy na dół, lecz przedtem weszłam szybko do domu, wzięłam piłkę od kosza i przebrałam się w spodnie. Bartek czekał na mnie na boisku.
- LECIMY Z TYM KOKSEM! – krzyknęłam do Bartka, podchodząc do niego i kozłując piłkę.
- Okej. – zaśmiał się Bartek, odbierając mi piłkę i trafiając z połowy boiska do kosza.
- Ale ja tak nie umiem.. – odpowiedziałam ze smutkiem.
- Mam pomysł.
   Bartek wziął mnie na barana i podał mi piłkę. Podszedł ze mną do kosza i rzekł:
- Rzucaj!
   Bez, chwili zawahania trafiłam do kosza z pleców Bartka i zeszłam.
- Trafiłam cieniasie!  - zaśmiałam się.
- Uwielbiam jak się śmiejesz. – odpowiedział.
- Przestań, grajmy dalej. – pocałowałam Bartka w policzek, kozłując dalej piłkę.

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Rozdział XIV.



-Pomożesz mi?- zapytałam Bartka, biorąc pudła.
- Jasne skarbie. – odpowiedział, całując mnie w czoło.
   Po chwili usłyszałam po raz kolejny dźwięk mojego telefonu.. Szybko, pudła wraz z moimi wartościami przekazałam Bartku, a ja wyjęłam komórkę i odebrałam połączenie, nie patrząc kto chce ze mną porozmawiać.
-Halo?
- Oooo! To ty Marta. No mów co jest…
-Poczekaj, potem mi wszystko powiesz.. bądź za  5 minut przy „Rozmówka Cafe”.
- No okej.. do zobaczenia .
   Pogrążyłam się myślach o co może chodzić Marcie po głowie, lecz szybko się ocknęłam.
- Słuchaj ja muszę lecieć… jest pewna sprawa, która dotyczy mnie. Przepraszam… potem ci wszystko opowiem.. Pa. – musnęłam lekko Bartka dłoni i pobiegłam w stronę kawiarni.
   Nie tracąc sił, biegłam jak najszybciej mogłam. Po 2 minutach znalazłam się na miejscu.  Siadłam na krześle przy stoliku. Co chwilę rozglądałam się dookoła czy nie ma gdzieś Marty. Nie ukrywam, że czekałam dość długo, ale przynajmniej przyszła.
- Siadaj i mów o co chodzi. – rzekłam.
- Za tydzień ma zaliczenia.
- Ty sobie żartujesz?! – wstałam.
- Mówię poważnie.. znaczy masz czas do tego tygodnia, aby pozaliczać. Ja wczoraj już zrobiłam. Gdybyś nie wyjechała na mecz do Rosji, byś wiedziała.
- Wiesz… prawdziwa przyjaciółka by mi wcześniej powiedziała, ale ci się widocznie nie chciało.
- Znaczy.. oj Kaśka! Przepraszam…  ale jak chcesz mogę ci pomóc.
- W czym? W czym ja się pytam! Ja po prostu nie zaliczę… - odpowiedziałam, łapiąc się za głowę.
- No w tym co będziesz miała.. – rzekła Marta.
- Dzięki Bogu…  No to mów- ochłonęłam.
- To tak. Najpierw będziesz musiała przejść zaliczenie z pływania, a dokładniej przepłynięcie baseny żabką, zaś potem kraulem. Następnie skok w dal, powyżej 3,50 m. Po tym zostanie ci rzut dyskiem, ale to już obojętnie czy daleko lub blisko rzucisz, ale musisz opanować jedną z technik co nas Biegajło uczyła. A na koniec zostanie ci sport grupowy, który sama wybierzesz.
- Myślałam, że będzie gorzej.. Ale mam z jednym dylemat. – zawahałam się.
- Mów..
-Cienko skaczę. – powiedziałam.
- No to w takim wypadku cię poduczę. – odpowiedziała Marta z uśmiechem.
- Cieszę się, że przy mnie jesteś. – przytuliłam się do niej.
- Dobra, mogłabym z tobą rozmawiać jeszcze dłużej, ale kiedy do mnie zadzwoniłaś Bartka olałam i teraz muszę jakoś to naprawić. – dodałam.
- To leć, a i przeproś go ode mnie, bo to odrobinę moja wina.
- Okej. Trzymaj się, na razie. – rzekłam, machając Marcie i idąc w stronę mieszkania.
   Super… Akurat składa się tak, że Bartek za tydzień wyjeżdża, a ja mam zaliczenia. A nie ukrywam, że mi byłoby mi miło gdyby Bartek zobaczył jak zaliczam i gram w siatkówkę. Może by mi nawet dopingował jak i odrobinę potrenował… Ale teraz to nie ważne, muszę jakoś przeprosić Bartka za tą zaistniałą sytuację.
Zadzwoniłam do domofonu, ale nikt nie odbierał. Musiałam wyjmować kluczyki, a nie lubię długo szukać w torbie. Cudem były na wierzchu, więc szybko pośpieszyłam do drzwi wejściowych. Gdy znalazłam się w mieszkaniu nikogo nie było… leżały jedynie tylko pudła na korytarzu. Pierwsze co, to zdjęłam kurtkę, buty i poszłam umyć ręce. Następnie zawartości z pudeł poukładałam na miejscach, zaś same pudła wyrzuciłam za drzwi.

   Obeszłam pokoje, zajrzałam na balkon i poczułam się bezradnie. Jak bezpański pies. Miałam nadmiar wolności, którą nie wiedziałam, co zrobić. Może tak czują się pracoholicy, którzy czekają na dzień wolny od pracy, a kiedy przychodzi, tracą wątek, snują się bezproduktywnie z kąta w kąt i w końcu są bardziej umęczeni odpoczynkiem niż pracą. Jednak przyszło mi do głowy, aby zrobić w zamian przeprosin dla Bartka zrobić pyszny, klasyczny obiad. Zamarzył mi się prawdziwy barszcz czerwony, jaki robi babcia, z kiszonych buraków. Na to szansy nie było, bo buraki kiszą się co najmniej tydzień. Musiałam działać wedle własnego pomysłu, co oznaczało dostosowanie znanych przepisów kulinarnych do tego, co można zrobić tu i teraz.
Kupiłam czerwone buraki, mięso indycze i łopatkę wieprzową. Poprosiłam o zmielenie mięsa od razu w sklepie. Zaopatrzyłam się także w koperek, gruszki i lody bakaliowe.
Gdy wróciłam po zakupach do domu, bałam się, że Bartek niespodziewanie wróci, a ja nie zdążę z gotowaniem. Dlatego więc, postanowiłam napisać SMS-a do Bartka, by nie wracał do domy wcześniej niż na szesnastą.

   Miałam dużo czas na to, aby eksperyment się udał, więc najpierw zajęłam się barszczem. Obrałam wszystkie buraki i zalałam je zimną wodą, dodałam sól, sok z cytryny, kilka kropek octu winnego i łyżeczkę cukru. Przygotowałam również farsz mięsny z przyprawami i zaczęłam ugniatać ciasto na pierogi. Zajrzałam do przepisów w Internecie, ale nigdzie nie znalazłam farszu z indyka i wieprzowiny. Nie zmartwiło mnie to, oryginalność jest w cenie, przede wszystkim w rzemiośle kuchennym. Wycinałam kółka kieliszkiem i na każde nakładałam malutką kulkę surowego farszu. Sklejałam dobrze brzegi, a gotowe pierożki układałam na lnianej ściereczce, na kuchennym blacie.  Po ich skończeniu, nastawiłam duży garnek z wodą. Kiedy się zagotowała, wrzucałam po kilka sztuk. Następnie wyciągałam pierożki z wody i układałam na płaskich talerzach. Kiedy podsychały, smarowałam lekko olejem słonecznikowym i odwracałam na drugą stronę, by się nie posklejały.
   Pracowałam zaledwie półtorej godziny. Nie było jakimś cudem w moich oczach błysku, który pojawia się w oku kucharza prowadzącego program kulinarny. Kuchnia przypominała pobojowisko. Nigdy więcej, postanowiłam.

   Po zrobieniu danych mi rzeczy w kuchni, zajęłam się wystrojem stołu, a także posprzątaniem mieszkania. Następnie poszłam do mojego pokoju, aby odrobinę się ogarnąć. Przekopałam szafę. Znalazłam długą sukienkę na ramiączka, turkusową, ze zwiewaną z falbanką na dole i białym paskiem. Lecz zanim przebrałam się poszłam pod prysznic. Czystość, świeżość przede wszystkim, podstawa urodziwego wyglądu. Włosy zaplątałam w koński ogon i nałożyłam sukienkę. Zrobiłam również delikatny make-up. Buty były koloru białego na odrobinę wysokim obcasie, aby pasowały do paska.
   Po zakończeniu udoskonalania mojego wyglądu, napisałam następnego SMS-a do Bartka, by już wracał. Po jakimś, choć co prawda krótkim czasie Bartek zjawił się na miejscu. Aby nie niszczyć niespodzianki, siadłam przy stole cicho jak mysz, aby zobaczyć czy się, choć odrobinę o mnie martwił. Zdjął buty i kurtkę. Rozglądał się po wszystkich pokojach, lecz do pomieszczenia, w którym ja znajdowałam się nie wszedł. Nie mogłam się powstrzymać i zaczęłam specjalnie kasłać. Po chwili widocznie Bartek, doszedł do wniosku, że jednak w domu jestem i stanął jak wryty w moją stronę w drzwiach.
- Niespodzianka! – powiedziałam spokojnie, wstając.
- Dziękuję. A cóż to za okazja? – odrzekł Bartek, łapiąc mnie za biodra.
- Chciałabym cię przeprosić, że w ośrodku rehabilitacyjnym cię tak zostawiłam z tymi pudłami, a sama pobiegłam do kawiarni.
- Nic się nie stało… ślicznie wyglądasz.
- Nie zawstydzaj mnie. – pocałowałam go w czoło.
- A co dzisiaj dla mnie przygotowałaś? – zapytał.
- Nie widać? – rzekłam, robiąc pozycję modelki.
- Przestań już żartować. – zaśmiał się Bartek.
- Nie, a tak na poważnie to zrobiłam taki mały eksperyment z barszczem i pierożkami z farszem wołowo-indyczym. Mam nadzieję, że cię nie zatruję.. bo to mój własny pomysł.
- Nareszcie! Od  kiedy przyjechałem do Polski, marzę o prawdziwym tradycyjnym daniu.
- Bo ty sobie sam leniuchu oczywiście nie potrafisz zrobić! Ale poza tym, ta potrwa, którą ja zrobiłam, nie jest, aż taka tradycyjna. – rzekłam.
- Jest, jest.. tak jak ty zawsze przy mnie. – odpowiedział z uśmiechem.
- Już dobra, siadaj do stołu.  A poza tym gdzie byłeś? – zapytałam rumieniąc się.
- Zobaczysz potem.. Bo też sam przygotowałem dla ciebie niespodziankę. – powiedział, siadając do stołu.
______________________________________________________________

Od autorki: 
Chcę was również przeprosić ja... ponieważ rozdziały rzadko dodaję, gdyż mam coraz mniej czasu.
A również, przepraszam, że nie jestem genialną polonistką i popełniam dużo błędów językowych.
Pierwszy raz piszę bloga i mam 12 lat... ale to mnie przecież nie usprawiedliwia..
Jeszcze raz przepraszam... Pozdrawiam, Julka.

piątek, 11 stycznia 2013

Rozdział XIII.



   No dobra. Trochę tych rzeczy jest. Wyjęłam stare pudła z szafy i zaczęłam pakować do nich pozostałe misie, książki, płytę i takie tam. W czasie pakowania tato rozmawiał przez telefon ze sprzedawczynią mieszkania. Gdy spakowałam wszystkie rzeczy, zeszłam na dół z czterema wielkimi pudłami, które trzymałam w rękach. Ubrałam się i pożegnałam się z rodzicami:
- Pa! Mam nadzieję, że będziecie do mnie czasem wpadać. – powiedziałam.
- Oczywiście! A i tylko żadnych głupot nie rób Bartkiem. – odpowiedziała mama.
- A z tymi pudłami to sama masz zamiar wracać? – zapytał tato.
- Tak, dam radę. A głupot obiecuję, że nie będzie. To ja lecę, trzymajcie się, pa! – rzekłam i wszyłam z domu.
   Z jednej strony żal mi było opuszczać mojego byłego, miejsca zamieszkania. Stanęłam przed domem jak wryta i tylko patrzyłam się w okno od mojego pokoju. Poprawiłam pudła i poszłam. Po 2 minutach zadzwonił Bartek, a mi oczywiście, jako szczęściara, wypadły z rąk wszystkie pudła i większość moich rzeczy się wysypało.
- Czego ty chcesz! Jezu! – odebrałam telefon i początkowym moim powitaniem było wrzeszczenie.
- Dziękuję za taki miły początek. Myślałam, że jakoś będziesz spokojniejsza. Coś się stało? – zapytał.
- Jajco. Przez ciebie wysypałam, wszystkie pudła z moimi rzeczami.
- A to przepraszam. To ja może się rozłączę. – rzekł Bartek.
- Nie poczekaj. To ja przepraszam… co chciałeś?
- Myślałam, że wpadniesz na moją rehabilitację.
- Z chęcią, ale z tymi pudłami?
- Czemu nie? Przychódź Kasia. – odpowiedział.
- Okej. Za kilka minut będę.
   Szybko pozbierałam wszystkie rzeczy z ulicy i chodnika, włożyłam je do pudeł i nałożyłam na swoje ręce. Przeszłam kilka kroków, a już byłam bardzo zmęczona. Dzięki Bogu, budynek dla rehabilitacji sportowców był nie daleko. Po kilkunastu minutach „spaceru z pudłami” dotarłam. Otworzyłam nogą drzwi i położyłam pudła i siadłam na ławkę… niby ławkę.
-Aaaaaaa! – krzyknęłam siadając na czyjeś kolana.
- Przepraszam bardzo, przepraszam. Ja naprawdę nie chciałam. – mówiłam dalej, nie wierząc własnym oczom.
- A czy ja coś mówiłem? Jak chcesz to siadaj, miło mi się z tobą będzie rozmawiało.- rzekł Bartek.
- Ale ty świr jesteś. – powiedziałam to z uśmiechem.
- Tak samo jak ty. – odpowiedział, całując mnie w policzek.
- Przestań. Co ja tutaj będę robić? – zapytałam.
- Zaraz zobaczysz. – odpowiedział i wziął mnie za rękę.
   Szliśmy ciemnymi korytarzami, co jakiś czas pojawiało się jasne światełko.
- A ty się nie boisz w takie ciemności?
-Czemu? Z tobą? Nigdy. – odpowiedział Bartek.
-Czyli jednak tchórz jesteś. – zaśmiałam się.
- Kto wiem. – odpowiedział, otwierając przede mną jakieś drzwi.
   Gdy je otworzył przed moimi oczami ujrzałam Olka… recydywistę oczywiście i Aleksandra Anatasijevica, który miał również ostatnią rehabilitację w Łodzi, bo następne będą przebiegały w Bełchatowie.
- O boże. Ja stąd wychodzę. – powiedziałam cicho do Bartka.
- Oj chodź. – złapał mnie za biodra i zaczął pchać w ich stronę.
   Chwila zwątpienia. Nie mogłam nic z siebie wykrztusić, lecz jakoś udało mi się.
-A, dzień-do-dobry. – rzekłam.
- Cześć. – odpowiedzieli oboje.
   Widziałam jak Alex się na mnie patrzył uśmiechem, a Olek coś przygotowywał dla Bartka.
- I co ja mam powiedzieć? –zapytałam się, zerkając na Bartka.
- Poczekaj chwilę. – odrzekł Bartek.
- Podszedł ze mną do Alexa i powiedział:
- Poznaj moją dziewczynę. – rzekł Bartek.
   Nie wytrzymałam i szturchnęłam Bartka, a ten zaczął się razem z Alexem śmiać.
- Wcale, że nie! Jeszcze nie tak prędko!– nałożyłam rękę na rękę i zrobiłam obruszoną minę jak mała dziewczynka, która nie dostała lizaka.
- Przecież wiesz jaki on jest. – wtrącił się Alex.
- Tak wiem. A poza tym .. Kasia jestem. Miło mi ciebie poznać.- wystawiłam moją drżąca rękę do Alexa.
- Ja Alex, zapewne już wiesz. Mi również jest ciebie miło poznać. A czemu ci tak ręka drży? – zapytał się Alex, zaś Bartek tyko się przyglądał.
- Bo, bo jestem twoją fanką. Uwielbiam jak grasz. – odpowiedziałam, a w tym czasie Alex złapał mnie za rękę i ucałował nią.
- O! Dżentelmen się znalazł. –wtrącił się Bartek.
- Oj nie mów, że jesteś zazdrosny. – rzekłam.
- Ja? Bardzo śmieszne! – odpowiedział.
- A ja ciebie chyba poznaję. – powiedział do mnie Alex.
-To nie ty przypadkiem dostałaś orzeszkami w głowę w czasie grania Bełchatowian z Dynamem? – dokończył.
- Widziałeś to!? To było przypadkiem.
- A jak bym nie zauważył. – zaśmiał się Alex.
   Szybko zastanowiłam się i pobiegłam do najbardziej rozjaśnionego pomieszczenia, tam gdzie były zostawione moje pudła, wzięłam zeszyt od autografów, który tam był i wróciłam do Sali, w której znajdowali się moi ulubieńcy.
- Podpiszesz się? – zapytałam Alexa.
- Jasne. – odpowiedział, puścił do mnie oczko i się podpisał.
   Bez zastanowienia podeszłam do Olka bez spięcia i również się o to zapytałam.
- Niech ci będzie. A poza tym skąd mnie znasz? – podpisując zapytał się.
- No bo, Ig…. – nie dokończyłam.
-Aaaa… Igłą Szyte rozumiem. Krzyśka zabiję za to kiedyś, przez niego staję się zbyt sławny. – po tej mowie Olka, wszyscy zaczęliśmy się śmiać.
- Dobra. Koniec na dzisiaj. Ja już skończyłem rehabilitację. Czas wracać. – powiedział Bartek.
-Okej. Tylko się pożegnam.
   Podeszłam do Alka i Olka i podaliśmy sobie ręce.
- Mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś zobaczymy. – rzekł Aleksandar.
- Popieram. – wtrącił się Olek.
-Kto wie. – odpowiedziałam.
   Jeszcze raz wszystkim pomachałam i poszłam z Bartkiem po pudła.